czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 1



Nienawidziłam Londynu. Ponure miasto, każdy myślał tylko o sobie. Ciągle lało i jakby tego było mało, na autobusy czekało się godzinami. Był jednak jeden plus - łatwo tu zniknąć. W skórzanej kurtce, z kapturem na głowie i słuchawkami w uszach przemykałam niewidzialna między pędzącymi biznesmenami. Teoretycznie do domu nie miałam daleko. Ale nie lubiłam się spieszyć. Szłam więc spokojnie, wpatrzona w moje czekoladowe vansy i nuciłam cicho jakąś piosenkę Nirvany, gdy nagle poczułam jak uderza we mnie fala lodowatej wody.
– Cholera – syknęłam, podnosząc głowę.
Szybko pędzący nissan zniknął już za zakrętem, ale nie miałam wątpliwości, że to właśnie on zgotował mi ten lodowaty prysznic. Z rozpaczą zerknęłam na swoje odbicie w szybie wystawowej sklepu z zabawkami. Rude loki pod wpływem deszczu zakręciły się jeszcze bardziej, kurtka wisiała na mnie jak mokra szmata, a tusz całkowicie mi spłynął.
Zagryzłam wargi i przyspieszyłam. Jak mnie ktoś teraz zobaczy, chyba umrę. Mówiłam już, jakiego mam okropnego pecha? Nie? Los to świnia i najwyraźniej z całej siły pragnie mojej śmierci. Pewnie myślisz teraz, że jestem pesymistką, że przesadzam... Ale czy akurat teraz, akurat tą ulicą musiała iść grupka wrednych, roześmianych panienek z mojej szkoły? Nie. Ale szła, a dla mnie nie istnieje coś takiego jak przypadek. Spuściłam głowę i rozpaczliwie rozejrzałam się w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale zbawienia jak nie było tak nie ma. Uspokój się, kobieto, nakazałam sobie, ale dobrze wiedziałam, że nic z tego. Trzy pary czerwonych szpilek uderzały o chodnik w tym samym tempie. Oto i one. Święta trójca barbie, jak zwykłam je nazywać. Nie odważyłam się podnieść wzroku, ale mogłam je sobie dokładnie wyobrazić. Bluzeczki odsłaniające pępek, idealnie podkreślające ich chude, umięśnione brzuchy. Krótkie spodenki po mimo paskudnej pogody. Idealny makijaż, proste niczym od linijki, farbowane na blond, włosy. I te sztuczne uśmieszki odsłaniające nienaturalnie białe zęby. Jednym słówek - chodzące ideały, wpędzające normalnych ludzi w kompleksy. Nagły podmuch wiatru zerwał mi kaptur z głowy. O Boże! Tylko nie to!
– Merida, hej – i wszystko stracone. Niech szlak trafi tego cholernego nissana.
Merida to przezwisko nadane mi od razu po wypuszczeniu do kin "Meridy walecznej". Oczywiście, nie miałam nic z tej wojowniczej księżniczki... No może tylko włosy. W kwestii charakteru, byłyśmy raczej przeciwieństwami.
– Hej, Ellie – wymamrotałam i ponownie naciągnęłam kaptur. – Spieszę się trochę.
– Szkoda. Myślałam, że wybierzesz się z nami na kawę, ale nic na siłę – głos zabrała Lindsay.
– To leć, buziaki. Tylko... zdradź mi jeszcze, jaki to projektant zapoczątkował modę na topielice emo? – znowu Ellie. Miała niewinny, słodki głosik.
– Słucham? – warknęłam.
One jednak już poszły, zanosząc się śmiechem. Wstrętne gadziny! Moja wewnętrzna Merida rwała się do walki, krzycząc na całe gardło: no chodzicie, dalej, dalej, na gołe klaty. Ale ja tylko zagryzłam zęby i pożałowałam, że nie mam pod ręką jakiegoś kamienia... albo cegły...
----
– No jesteś wreszcie! – Agnes z rozpaczą spojrzała na mnie. – Na boga, wpadłaś do stawu?
Dyskretnie ją zignorowałam i powiesiłam kurtkę na kaloryferze.
– Gdzie tata?
– W kuchni – odpowiedziała, dopadając od razu mojego nakrycia ze skóry i mamrocząc coś o tym, że takich ubrań nie suszy się w taki sposób.
Podreptałam do łazienki, przemyłam twarz, zmyłam to co zostało ze skromnego makijażu i włożyłam suche ubrania. Mokre włosy owinęłam ręcznikiem, tworząc na głowie pokaźnych rozmiarów turban i wyszłam. Teraz wszystko bym oddała za kubek gorącej kawy. I wcale bym się nie zdziwiła, jakby się okazało, że Seryjny Złodziej Kawy był dziś u mnie w domu...
---
– To tylko dwa tygodnie – ojciec spojrzał na mnie wyczekującą spod papierów, porozwalanych na całym stole.
"To jakiś żart?"
Napiłam się kawy - jednak los się do mnie uśmiechnął - by odwlec odpowiedz.
– Dwa tygodnie to dużo czasu, aż czternaście dni...
– Daj spokój – ojciec pochylił się nad stołek i spytał teatralnym szeptem. - Wolisz zostać z Agnes?
– To zależy... Jaka jest druga opcja? – odchyliłam się na oparciu i przybrałam minę biznesmena.
– Ciocia Forrester.
Grawitacja wreszcie zwyciężyła i poleciałam razem z krzesłem na podłogę. Krzyknęłam, bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Wstałam szybko i rozmasowałam pośladki.
– Nic ci nie jest? – ojciec posłał mi zaniepokojone spojrzenie.
"Forrester. Forrester..."
– Nie, wszystko w porządku – zaśmiałam się, jakby na potwierdzenie moich słów.
„Jeśli to ta okropna wdowa z kotami to nigdzie nie jadę”.
– Nie przypominam sobie... Tej cioci – wymamrotałam, przyprowadzając krzesło do porządku i znowu się na nim sadowiąc.
– Była na komunii – podsunął.
„Jasne, bo mam przecież taką wspaniałą pamięć.”
– Jest bardzo miła, ma jedną córkę, około w twoim wieku – kontynuował. – To jak? Jedziesz?
– Muszę to przemyśleć... Dam ci jutro znać – dopiłam kawę i wstałam. – A gdzie dokładnie mieszka?
Ojciec wzrusza ramionami.
– Trzy godziny stąd. Przecież wiesz, że nigdy nie umiem zapamiętać nazw miast...
„No tak, pewnie swojego adresu też często nie umie sobie przypomnieć. Wyczuj ten sarkazm! Mówi tak, bo to pewnie okropne zadupie...”
„Cicho siedź!”
„Ej, na mnie nie krzycz. To ty gadasz sama do siebie.”
„Czego nie rozumiesz w poleceniu „zamknij się”?”
– Coś nie tak? – głos ojca przerwał moje kłótnie z podświadomością.
– Nie... Czemu pytasz? – uśmiechnęłam się słodko i nie czekając na odpowiedz wyszłam.
----
No i jest :D. Wolicie takie długie czy raczej krótkie? Długo się zastanawiałam czy nie zrobić z tego dwóch rozdziałów... Kolejne nie będą chyba jednak takie długie xd. I nie przyzwyczajajcie się… wyjątkowo szybko dodałam rozdział, bo wyjeżdżam i przez tydzień nie będę miała Internetu :c. 
Chciałam też podziękować wszystkim, którym chciało się przeczytać ten beznadziejny prolog <3. 
Jeśli przeczytaliście to zostawcie po sobie cokolwiek… Może być nawet kropka xD. 

6 komentarzy:

  1. Ten rozdział mi się podobał i mam nadzieję, że kolejne będą tej samej długości, ponieważ ten długi nie był ;)
    Czekam na kolejny *.* Daj znać, jak wrzucisz :)
    Zapraszam do siebie:
    http://skrytobojczyni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na mnie to jednak długi xd. Ale mogą być takie, czemu nie? :') I dziękuję <3. Do Ciebie też na pewno wpadne ;*

      Usuń
  2. *pomimo
    I moment... jak według ciebie można kogoś dyskretnie zignorować?! XD
    Może to ja jestem nieogarnięta *bardzo prawdopodobne*, ale ni do końca rozumiem o co chodzi w końcówce. Jeśli dobrze zrozumiałam to "Merida" ma trzy opcje, a podałaś dwie. Wskazuje na to ten fragment:
    " – To tylko dwa tygodnie – ojciec spojrzał na mnie wyczekującą spod papierów, porozwalanych na całym stole.
    "To jakiś żart?"
    Napiłam się kawy - jednak los się do mnie uśmiechnął - by odwlec odpowiedz.
    – Dwa tygodnie to dużo czasu, aż czternaście dni...
    – Daj spokój – ojciec pochylił się nad stołek i spytał teatralnym szeptem. - Wolisz zostać z Agnes?
    – To zależy... Jaka jest druga opcja? – odchyliłam się na oparciu i przybrałam minę biznesmena.
    – Ciocia Forrester."
    Poza tym kilka literówek. Nic więcej nie wyłapałam, ale tak de facto nie starałam się niczego wyłapać.
    Poza tym ciekawie się zaczyna ;)

    ~ Olynte
    (ksiazkonaodlocie.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze mam pytanko: jesteś mejbi Demigodsem? Bo jak popatrzyłam na tytuł to pomyślałam o synu Marsa i córze Angerony... XD Sorka, tak mi się nasunęło...

      ~ Olynte

      Usuń
    2. Wybacz, ale niezbyt zrozumiałam komentarz *jak ktoś jest nieogarnięty, to chyba jednak ja xd*. Merida to przezwisko Alyssy ;). A te myśli w apostrofach to tak jakby... jej kłunie z samą sobą, nie umiem tego inaczej wyjaśnić xD.

      Usuń
    3. I Domigodsem jestem, ale to nie będzie ff PJ ;)

      Usuń