Nienawidziłam Londynu. Ponure
miasto, każdy myślał tylko o sobie. Ciągle lało i jakby tego było mało, na
autobusy czekało się godzinami. Był jednak jeden plus - łatwo tu zniknąć. W
skórzanej kurtce, z kapturem na głowie i słuchawkami w uszach przemykałam niewidzialna
między pędzącymi biznesmenami. Teoretycznie do domu nie miałam daleko. Ale nie
lubiłam się spieszyć. Szłam więc spokojnie, wpatrzona w moje czekoladowe vansy
i nuciłam cicho jakąś piosenkę Nirvany, gdy nagle poczułam jak uderza we mnie
fala lodowatej wody.
– Cholera – syknęłam, podnosząc
głowę.
Szybko pędzący nissan zniknął już
za zakrętem, ale nie miałam wątpliwości, że to właśnie on zgotował mi ten
lodowaty prysznic. Z rozpaczą zerknęłam na swoje odbicie w szybie wystawowej
sklepu z zabawkami. Rude loki pod wpływem deszczu zakręciły się jeszcze
bardziej, kurtka wisiała na mnie jak mokra szmata, a tusz całkowicie mi
spłynął.
Zagryzłam wargi i przyspieszyłam.
Jak mnie ktoś teraz zobaczy, chyba umrę. Mówiłam już, jakiego mam okropnego
pecha? Nie? Los to świnia i najwyraźniej z całej siły pragnie mojej śmierci.
Pewnie myślisz teraz, że jestem pesymistką, że przesadzam... Ale czy akurat
teraz, akurat tą ulicą musiała iść grupka wrednych, roześmianych panienek z
mojej szkoły? Nie. Ale szła, a dla mnie nie istnieje coś takiego jak przypadek.
Spuściłam głowę i rozpaczliwie rozejrzałam się w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale
zbawienia jak nie było tak nie ma. Uspokój się, kobieto, nakazałam sobie, ale
dobrze wiedziałam, że nic z tego. Trzy pary czerwonych szpilek uderzały o
chodnik w tym samym tempie. Oto i one. Święta trójca barbie, jak zwykłam je
nazywać. Nie odważyłam się podnieść wzroku, ale mogłam je sobie dokładnie
wyobrazić. Bluzeczki odsłaniające pępek, idealnie podkreślające ich chude,
umięśnione brzuchy. Krótkie spodenki po mimo paskudnej pogody. Idealny makijaż,
proste niczym od linijki, farbowane na blond, włosy. I te sztuczne uśmieszki
odsłaniające nienaturalnie białe zęby. Jednym słówek - chodzące ideały,
wpędzające normalnych ludzi w kompleksy. Nagły podmuch wiatru zerwał mi kaptur
z głowy. O Boże! Tylko nie to!
– Merida, hej – i wszystko
stracone. Niech szlak trafi tego cholernego nissana.
Merida to przezwisko nadane mi od
razu po wypuszczeniu do kin "Meridy walecznej". Oczywiście, nie
miałam nic z tej wojowniczej księżniczki... No może tylko włosy. W kwestii
charakteru, byłyśmy raczej przeciwieństwami.
– Hej, Ellie – wymamrotałam i
ponownie naciągnęłam kaptur. – Spieszę się trochę.
– Szkoda. Myślałam, że wybierzesz
się z nami na kawę, ale nic na siłę – głos zabrała Lindsay.
– To leć, buziaki. Tylko... zdradź
mi jeszcze, jaki to projektant zapoczątkował modę na topielice emo? – znowu
Ellie. Miała niewinny, słodki głosik.
– Słucham? – warknęłam.
One jednak już poszły, zanosząc
się śmiechem. Wstrętne gadziny! Moja wewnętrzna Merida rwała się do walki,
krzycząc na całe gardło: no chodzicie, dalej, dalej, na gołe klaty. Ale ja
tylko zagryzłam zęby i pożałowałam, że nie mam pod ręką jakiegoś kamienia...
albo cegły...
----
– No jesteś wreszcie! – Agnes z
rozpaczą spojrzała na mnie. – Na boga, wpadłaś do stawu?
Dyskretnie ją zignorowałam i
powiesiłam kurtkę na kaloryferze.
– Gdzie tata?
– W kuchni – odpowiedziała,
dopadając od razu mojego nakrycia ze skóry i mamrocząc coś o tym, że takich
ubrań nie suszy się w taki sposób.
Podreptałam do łazienki, przemyłam
twarz, zmyłam to co zostało ze skromnego makijażu i włożyłam suche ubrania.
Mokre włosy owinęłam ręcznikiem, tworząc na głowie pokaźnych rozmiarów turban i
wyszłam. Teraz wszystko bym oddała za kubek gorącej kawy. I wcale bym się nie
zdziwiła, jakby się okazało, że Seryjny Złodziej Kawy był dziś u mnie w domu...
---
– To tylko dwa tygodnie – ojciec
spojrzał na mnie wyczekującą spod papierów, porozwalanych na całym stole.
"To jakiś żart?"
Napiłam się kawy - jednak los się
do mnie uśmiechnął - by odwlec odpowiedz.
– Dwa tygodnie to dużo czasu, aż
czternaście dni...
– Daj spokój – ojciec pochylił się
nad stołek i spytał teatralnym szeptem. - Wolisz zostać z Agnes?
– To zależy... Jaka jest druga
opcja? – odchyliłam się na oparciu i przybrałam minę biznesmena.
– Ciocia Forrester.
Grawitacja wreszcie zwyciężyła i
poleciałam razem z krzesłem na podłogę. Krzyknęłam, bardziej z zaskoczenia niż
z bólu. Wstałam szybko i rozmasowałam pośladki.
– Nic ci nie jest? – ojciec posłał
mi zaniepokojone spojrzenie.
"Forrester.
Forrester..."
– Nie, wszystko w porządku –
zaśmiałam się, jakby na potwierdzenie moich słów.
„Jeśli to ta okropna wdowa z
kotami to nigdzie nie jadę”.
– Nie przypominam sobie... Tej
cioci – wymamrotałam, przyprowadzając krzesło do porządku i znowu się na nim
sadowiąc.
– Była na komunii – podsunął.
„Jasne, bo mam przecież taką
wspaniałą pamięć.”
– Jest bardzo miła, ma jedną
córkę, około w twoim wieku – kontynuował. – To jak? Jedziesz?
– Muszę to przemyśleć... Dam ci
jutro znać – dopiłam kawę i wstałam. – A gdzie dokładnie mieszka?
Ojciec wzrusza ramionami.
– Trzy godziny stąd. Przecież
wiesz, że nigdy nie umiem zapamiętać nazw miast...
„No tak, pewnie swojego adresu też
często nie umie sobie przypomnieć. Wyczuj ten sarkazm! Mówi tak, bo to pewnie
okropne zadupie...”
„Cicho siedź!”
„Ej, na mnie nie krzycz. To ty
gadasz sama do siebie.”
„Czego nie rozumiesz w poleceniu „zamknij
się”?”
– Coś nie tak? – głos ojca
przerwał moje kłótnie z podświadomością.
– Nie... Czemu pytasz? –
uśmiechnęłam się słodko i nie czekając na odpowiedz wyszłam.
----
No i jest :D. Wolicie takie długie czy raczej krótkie? Długo
się zastanawiałam czy nie zrobić z tego dwóch rozdziałów... Kolejne nie będą
chyba jednak takie długie xd. I nie przyzwyczajajcie się… wyjątkowo szybko
dodałam rozdział, bo wyjeżdżam i przez tydzień nie będę miała Internetu :c.
Chciałam też podziękować wszystkim, którym chciało się przeczytać ten beznadziejny prolog <3.
Jeśli przeczytaliście to zostawcie po sobie cokolwiek… Może być
nawet kropka xD.
Ten rozdział mi się podobał i mam nadzieję, że kolejne będą tej samej długości, ponieważ ten długi nie był ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny *.* Daj znać, jak wrzucisz :)
Zapraszam do siebie:
http://skrytobojczyni.blogspot.com/
Jak na mnie to jednak długi xd. Ale mogą być takie, czemu nie? :') I dziękuję <3. Do Ciebie też na pewno wpadne ;*
Usuń*pomimo
OdpowiedzUsuńI moment... jak według ciebie można kogoś dyskretnie zignorować?! XD
Może to ja jestem nieogarnięta *bardzo prawdopodobne*, ale ni do końca rozumiem o co chodzi w końcówce. Jeśli dobrze zrozumiałam to "Merida" ma trzy opcje, a podałaś dwie. Wskazuje na to ten fragment:
" – To tylko dwa tygodnie – ojciec spojrzał na mnie wyczekującą spod papierów, porozwalanych na całym stole.
"To jakiś żart?"
Napiłam się kawy - jednak los się do mnie uśmiechnął - by odwlec odpowiedz.
– Dwa tygodnie to dużo czasu, aż czternaście dni...
– Daj spokój – ojciec pochylił się nad stołek i spytał teatralnym szeptem. - Wolisz zostać z Agnes?
– To zależy... Jaka jest druga opcja? – odchyliłam się na oparciu i przybrałam minę biznesmena.
– Ciocia Forrester."
Poza tym kilka literówek. Nic więcej nie wyłapałam, ale tak de facto nie starałam się niczego wyłapać.
Poza tym ciekawie się zaczyna ;)
~ Olynte
(ksiazkonaodlocie.blogspot.com)
A i jeszcze mam pytanko: jesteś mejbi Demigodsem? Bo jak popatrzyłam na tytuł to pomyślałam o synu Marsa i córze Angerony... XD Sorka, tak mi się nasunęło...
Usuń~ Olynte
Wybacz, ale niezbyt zrozumiałam komentarz *jak ktoś jest nieogarnięty, to chyba jednak ja xd*. Merida to przezwisko Alyssy ;). A te myśli w apostrofach to tak jakby... jej kłunie z samą sobą, nie umiem tego inaczej wyjaśnić xD.
UsuńI Domigodsem jestem, ale to nie będzie ff PJ ;)
Usuń