Usiadłam na bordowej walizce i
jęknęłam zrozpaczona. Zamek ani drgnął.
– Sophie! – wydarłam się na całe
gardło.
W drzwiach prawie natychmiast
stanęła gospodyni, niska kobieta w podeszłym wieku. Jeden rzut oka wystarczył,
by rozeznała się w sytuacji.
– Czekaj, tą bluzkę z koronką i te
granatowe jeansy możemy dać do podręcznego... – zaczęła mamrotać bardziej do
siebie niż do mnie i zabrała się do przekładania ubrań.
Z gracją podniosłam się z podłogi
i rozejrzałam po pokoju. Zabrałam chyba połowę mojej pokaźnej biblioteki,
wszystkie ubrania, które znalazłam w szafie i kosmetyki. Tak więc pokój
wyglądał teraz bardzo łyso. Łóżko, nakryte cytrynową narzutą, stało w
południowej części pomieszczenia. Biurko ustawiłam pod wielkim oknem, z którego
miałam widok na ruchliwe ulice i kolorowe witryny luksusowych sklepów. Prawie
pusta szafa stała w kącie naprzeciwko łóżka, a wielkie lustro zajmowało całą
zachodnią ścianę.
– Gotowe – wymamrotała Sophie
tryumfalnym tonem.
– Wielkie dzięki – powiedziałam i
objęłam gosposie. - Będzie mi cię brakować.
– Nie dramatyzuj – zaśmiała się. –
To tylko dwa tygodnie.
Zabrałam walizkę i zeszłam po
schodach. W przedpokoju zastałam już Agnes. Wyglądała jak kobieta z lat siedemdziesiątych. Krótkie, kręcone włosy okalały jej okrągłą twarz, a biała
zwiewna sukienka opinała ciasno jej, na pewno nie idealny, brzuch. Z trudem
powstrzymałam pokusę i nie powiedziałam jej jak bardzo niekorzystnie wygląda.
Zapakowanie bagaży do samochodu
zajęło kolejne dwadzieścia minut. Agnes obiecała, że mnie odwiezie, ale
oczywiście ostatecznie zamówiła taksówkę. Można się było tego spodziewać.
Usadowiłam się na tylnym siedzeniu i praktycznie od razu wsunęłam do uszu
słuchawki. Pogoda była paskudna, deszcz bębnił o szyby grając mi cichą
kołysankę. Oparłam głowę o zimną szybę i odpłynęłam w słodką nieświadomość.
Stałam przed szkołą. Lekcje już
dawno się skończyły i z okien zionęła ciemność. Na parkingu nie było żadnego
auta. Wokół panowała niczym niezmącona cisza. Rozejrzałam się uważnie dookoła.
Co tu robiłam? Nagły wrzask przeciął powietrze.
– Nie zgrywaj się, Al. -
Dziewczęcy głos przepełnił moją głowę. – Nie masz nic na swoją obronę.
– Nie rozumiem, o czym mówisz
-szepnęłam. To było tak jakbym stała z boku, nie miałam kontroli
nad sobą ze snu.
– Ty jak nikt powinnaś to wiedzieć – zaszczebiotał niewinnie głosik. – To przez ciebie jestem tym, czym jestem.
Drzwi szkoły otworzyły się z
głuchym trzaskiem. Stanęła w nich około dziesięcioletnia dziewczynka. Przechylona
kartonowa korona zsuwała się jej z głowy, a błękitna sukienka była podarta i
odsłaniała głębokie rany cięte na ciele. Mimo krwi, która lała się strumieniami
i zostawiała na drewnianej podłodze czerwone plamy, dziewczynka poruszała się
swobodnie. Przez chwilę stała w miejscu, wpatrując się we mnie. Po chwili
jednak zaczęła sunąć - jej stopy unosiły się z dziesięć centymetrów nad ziemią.
Zaczęłam się cofać, ale zjawa była szybsza. Chwyciła mnie za ramiona i z furią
w oczach mną potrząsnęła.
– Ty mi to zrobiłaś i ty za to
zapłacisz. Nie uciekniesz przede mną! – wrzeszczała, obryzgując moją twarz
krwią. – Nigdy nie spocznę. Nigdy, nigdy, nigdy.
Gwałtownie otworzyłam oczy i
zachłysnęłam się powietrzem. Muzyka już przestała płynąć, przespałam całą
playlistę. Wyjrzałam przez okno. Krajobraz zmienił się nie do poznania.
Samochody, ludzie i drapacze chmur zostały zastąpione przez łąki, konie i
pojedyncze drzewa.
Przetarłam oczy i wyprostowałam
się na fotelu. Sen. To tylko sen. Ale jaki realistyczny. Nawet teraz mogłam
przypomnieć sobie każdy szczegół. Zmasakrowana dziewczynka, szkoła...
Wzruszyłam ramionami. To pewnie sceny z jakiegoś horroru, który nadal nękał
zakamarki mojej podświadomości.
Samochód zjechał ostro w lewo i
asfalt został zastąpiony przez kamienistą drogę. Za oknami wyrósł las. Nisko
rosnące gałęzie obijały się o szyby. Słońce znikło za kurtyną z liści.
Przynajmniej nie padało.
Spojrzałam na wyświetlacz
telefonu. Wyjechaliśmy trzy godziny temu. Pewnie już nie daleko.
Las skończył się nagle. Po lewej stronie drogi ujrzałam
rozlatujące się domki. Jakaś starsza kobieta pielęgnowała kwiaty w swoim
ogródku. Chłopczyk z wilczurem przebiegli przed maską i taksówkarz zatrąbił
wściekle. Mężczyźni siedzieli na gankach w bujanych fotelach i pykali fajki.
Kury biegały po ogródkach, a krowy pasły się na łące.
Spojrzałam przez przednią szybę.
Droga prowadziła na szczyt wzgórza, do sporych rozmiarów willi w wiktoriańskim
stylu. U podnóży wzniesienia stał już wysoki mężczyzna (serio, miał ze 2,5
metra) w garniturze czarnym jak jego włosy i mrocznym jak spojrzenie. Samochód
wyhamował i kierowca zamienił kilka słów z olbrzymem. Brama otworzyła się na
oścież i taksówka wyrwała do przodu jak spięty koń. Obróciłam się na siedzeniu
i na chwilę nawiązałam kontakt wzrokowy z olbrzymem. Szybko odwróciłam wzrok i
znowu skupiłam się na budowli, która wyrosła przede mną już w całej swojej
okazałości.
Willa była ogromna, przypominała
raczej mały pałac z cegły. Po prawej stronie półokrągłe schody prowadziły na
werandzie wyłożoną kamieniem. Drzwi usytuowane na przeciwko schodów wykonane
były z pięknego drewna. Niektóre okna zabito deskami. Z boków budowli wyrastały
dwie wieżyczki praktycznie w całości obrośnięte bluszczem. Małe balkoniki
łączyły za sobą wieżyczki.
Drzwi rozwarły się i po schodach
zbiegła kobieta na oko czterdziestoletnia. Czarne włosy upięła w kok na czubku
głowy. Ubrana była w czerwoną suknię i buty na wysokim obcasie. Ja w takich nie
zaszłabym daleko, nie mówiąc już o zbieganiu ze schodów. To chyba powinni zaliczyć
do sportów wyczynowych.
– Alyssa, kopę lat – pocałowała
mnie w oba policzki. Od razu owiała mnie mgiełka Chanel No 5, którego ciotka
najwyraźniej nie oszczędzała. – Jak minęła podróż?
– Super – powiedziałam z udawanym
entuzjazmem.
– Pewnie jesteś zmęczona –
stwierdziła. – Zaraz pokażę ci pokój.
Taksówkarz wygrzebał się z
samochodu i odchrząknął znacząco.
– No tak... Zaraz lokaj przyjdzie
po walizki.
Lokaj?!
Jak na zawołanie przez bramę
przemaszerował olbrzym.
– Wnieść od razu do pokoju? –
spytał. Głos idealnie pasował do jego wyglądu; zimny i upiorny.
– Jasne. A ty – ciotka spojrzała
na mnie. – Choć ze mną.
Posłusznie wykonałam polecenie.
Gdy tylko przekroczyłam prób poczułam mdlący zapach perfum. Było gorzej niż w
Sephorze. W holu nie było niczego oprócz lustra ściennego. Szybko się w nim
przejrzałam. Wyglądałam jak zawsze po wstaniu z łóżka; podkrążone oczy, blade
usta i rozczochrane włosy. Ehh, przynajmniej tu nie zobaczy mnie żadna trójca
barbie.
– Jak trochę odpoczniesz, Karen
oprowadzi cię po domu – zagadnęła ciotka.
"Karen to pewnie moja
kuzynka..."
– Wydaje się... ogromny –
powiedziałam życzliwie.
– Oj tak. Nie bez powodu tutejsi
nazywają go Pałacem Na Wzgórzu – zaśmiała się i popchnęła dębowe drzwi.
W ogromnym salonie dominowało
złoto i biel. Na ścianach wisiały tuziny obrazów, przedstawiających głównie
sceny z walk mitycznych stworzeń. Były tam strzelające z łuków elfy i walące
gdzie popadnie krasnoludy. Centaury wiozły na grzbietach rycerzy, którzy z
zimną krwią odcinali głowy biednym ludzio-psom.
– Ładne, prawda?
– Tak – podeszłam bliżej i
przyjrzałam się portretowi kobiety z długimi, szpiczastymi uszami i skrzydłami
wyrastającymi z pleców. Na głowie miała koronę ze srebra, a na szyi naszyjnik z
pereł.
– Królowa Wróżek – ciotka stanęła
koło mnie.
– Słucham?
– Królowa Nad Jeziorem – odparła
bardzo poważnie. – Spełni jedno życzenie każdego kto ją o to poprosi.
Przynajmniej tak gadają – wzruszyła ramionami. – Już pewnie nie wierzysz w
bajki.
Potaknęłam bez słowa i jeszcze raz
rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany pomalowano na waniliowy kolor.
Pośrodku pokoju ustawiono okrągły, niski stolik ze szklanym blatem. Pod ścianą
stała beżowa kanapa obszyta złotem. W rogu pomieszczenia miejsce zajmowała
wysoka do sufitu szafa z białego drewna. Gdzie nie gdzie w doniczkach rosły
niziutkie palmy. Miejsce południowej ściany zajmowało wielkie okno.
– Co tam jest? – spytałam
podchodząc do szyby.
– Las, za nim góry – odparła
ogólnikowo ciotka. – Tam na dole znajduje się mała wieś. Chodzimy tam na
zakupy. Będziemy się tam mogły wybrać, jeśli tylko będziesz chciała.
Przyjrzałam się dokładnie.
Kochałam naturę, w Londynie nie miałam takich cudownych widoków. Pas gór
wznosił się dumnie nad ścianą drzew, które tworzyły barwną kompozycje - te z
przodu zdawały się być ciemniejsze niż te z tyłu. W miejscu gdzie łąka
przechodziła w las stała sporych rozmiarów studnia. Wytężyłam wzrok i przez
chwile zdawało mi się, że ktoś tam stoi, ale odległość była zbyt daleka, nie
umiałam rozróżnić nawet płci.
– Jesteś może głodna? – spytała
ciotka, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Nie, raczej strasznie śpiąca –
uśmiechnęłam się do niej przepraszająco.
– W takim razie choć. Zwiedzanie
przełożymy na jutro – ruszyła szybkim krokiem z powrotem w stronę holu.
Włosy zjeżyły mi się na karku.
Odwróciłam się i jeszcze raz wyjrzałam przez okno. Postać nadal tam stała i
choć nie widziałam jej dokładnie mogłabym przysiąc, że do mnie machała.
——
Nigdy nie napisałam takiego długiego rozdziału... Xd.
Przepraszam za wszystkie błędy, pisałam na telefonie :c. Jeśli już tu jesteś
zostaw coś po sobie <3.